Zombie to drink, którego miałam przyjemność skosztować w Budapeszcie. Trafiliśmy tam na lokal z rodzaju „wszystko za 5 zł”, gdzie za to 5 zł były właśnie… drinki. I to nie byle jakie! Nie była to tylko zabarwiona woda z wciśniętą stęchłą cytryną, ale naprawdę poprawnie wykonane drinki z dbałością o składniki i szczegóły. Chyba wtedy pierwszy raz w życiu skosztowałam wszystkich drinków świata. Jednego wieczoru. Sądząc po stanie, w jakim lokal opuściłam, barmani nie żałowali alkoholu.
Gdy po manhatanach, cosmopolitanach czy martini nabrałam ochoty na coś mocnego i udałam się do baru, tam barman, wysłuchując moich potrzeb, powiedział tylko jedno: „Zombie!”. Druga barmanka zaraz się wzdrygnęła, zrobiła przerażoną minę i skwitowała: „Uuu… very strong”. To jak „strong”, to biera! Za tego stronga musiałam zapłacić podwójnie, bo był to drink spoza karty i jakby nie patrzeć na specjalne życzenie. No, ale dychacz za drinka? Plażo, proszę.
Poniżej przedstawiam wersję, która została dla mnie przygotowana przez barmana (tak, pytałam o składniki). Daję również inny wariant na podstawie przepisu znalezionego w sieci.
Drink Zombie I
Składniki:
- 30 ml biały rum
- 30 ml ciemny rum
- 10 ml likier lub brandy wiśniowe
- 10 ml triple sec
- 20 ml sok z cytryny lub limonki
- 10 ml sok z czerwonych pomarańczy
- 5 ml grenadyny
Drink Zombie II
Składniki:
- 40 ml złoty rum
- 10 ml stary rum jamajski
- 10 ml biały rum
- 10 ml likier wiśniowy
- 10 ml sok z pomarańczy lub grapefruita
- 5 ml syrop z grenadyny
- sok z połówki limonki
- niektórzy wzbogacają, dodając 3 krople anyżówki
Przygotowanie: Wszystkie składniki mieszamy w shakerze przez ok. 10 sekund i rozlewamy do szklanki z przygotowanym kruszonym lodem.
Jak drink smakuje? Wybornie. Rzeczywiście był mocniejszy w smaku, ale nie na tyle, żeby ciarki mi po plecach przeszły. Był smaczny, doskonale wyważony, jeśli chodzi o gorzki czy słodki smak. Taki w sam raz. Mile przełamał inne słabsze drinki, które wcześniej piłam… i po nim nabrałam ochoty na coś jeszcze bardziej mocniejszego (poszłam po prostu po butelkę wina do tamtejszego ABC, którą bezpardonowo chłeptałyśmy ze współtowarzyszkami już w drodze do hotelu).