W 30. roku życia po raz pierwszy skosztowałam francuskiego likieru typu triple sec. W środku tygodnia koleżanka wpadła do mnie po pracy, wyciągnęła z torebki butelkę Cointreau i powiedziała „Pij!”. Muszę przyznać, że jej rozkaz sprawił mi ogromną przyjemność. Zanim jednak otworzyłam półlitrową butelkę, oglądałam ją wzdłuż i wszerz. Z zewnątrz cudny, głęboki kolor herbaty, szykowna etykieta z elegancką czcionką… Aż na myśl nasunął mi się serial z księżniczką Sisi. Nie bez powodu. Inne kraje, ale to te czasy! Likier został stworzony tylko kilka lat wcześniej, nim Elżbieta Bawarska została żoną cesarza. Ale to bez większego znaczenia. Chodzi raczej o to, jak opakowanie folguje wyobraźni, jak sprawia, że człowiek zaczyna mieć odloty. I to bardzo przyjemne.
Cointreau. Świeże i suszone skórki pomarańczy. Hiszpańskie i brazylijskie. Trzykrotna destylacja. Co roku nowa receptura, mająca na celu odtworzenie pierwotnego smaku. Smaku z 1875 roku! Czy to w ogóle możliwe? Prawdopodobnie nie. Zbiory dzisiejszych owoców różnią się od tych sprzed niemal 200 lat. Zmienia się gleba i klimat, co ma niezaprzeczalny wpływ na ich smak. Ale skoro nie znało się tamtego, nie ma nad czym ubolewać. Jedno jest pewne – Cointreau to najstarszy z tego rodzaju likierów i niezwykle doceniany.
Składnik deserów, ale też wielu drinków, np. Margharity. Schłodzony, z dodatkiem wody gazowanej i limonki, niesamowicie orzeźwia. Można też rozszerzyć tę wersję o kilka listków mięty i ugniecionych truskawek. Potraktowane w shakerze będą słodko-orzeźwiającym koktajlem alkoholowym. Ale moim ulubionym na bazie likieru z gorzkiej pomarańczy Cointerau jest po prostu Cosmopolitan. I pomyśleć, że dopiero od tygodnia!
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.