Na początek małe wprowadzenie. Tak, piłam prawdziwego irlandzkiego Guinnessa. Tak, byłam w Irlandii. I to nie był epizod piwny, tylko konsekwentne zaprzyjaźnianie się z guinnessem przez 3 miesiące. Tak, to pozwala mi ocenić to, co trafiło w moje ręce z polskiej półki sklepowej.
Pewnego razu dostałam propozycję wyjazdu do Irlandii. Osoba, z którą miałam zamieszkać, jako jedyny minus okolicy wskazała, że „czasem za bardzo śmierdzi piwskiem” (mieszkanie znajdowało się w okolicy browaru) – na taką zachętę od razu walizki spakowałam i fruuu! do Irlandii.
Pierwsze zaprzyjaźnienie z tamtejszym tradycyjnym i legendarnym wręcz piwem przyniosło mi… wielkie skrzywienie mordy. Tak gorzkiego piwa to ja nigdy nie piłam; do tego charakterystyczna, uderzająca wręcz kwasowatość. Wprawdzie piwo samo w sobie bardzo lekkie, ale ta gorzkość powodowała, że gardło mi się strzępiło przy każdym łyku. Wtedy to zaproponowano mi sok do piwa i mimo że dusza piwosza na to mi się buntowała, musiałam się zgodzić, bo inaczej piwo musiałabym chyba wylać…
I na początek małe wyjaśnienie – sok do piwa był z czarnej porzeczki; nie był to sok rozlany w plastikowym baniaku, z którego się potem pompowało go do kufla. Nie, sok do piwa był wlewany, a raczej wkładany delikatnie łyżką, a potem tylko raz zamieszany. Właściwie był to gęsty ciemny syrop i to takiej konsystencji, że jakby spróbować go wypić, to miałoby się wrażenie, że w ustach ma się po prostu gluta. Jedna łyżka tego gęstego soku od razu nadawała piwu fioletowych refleksów, a piana przyjmowała kolor jagodowy. I ten sok właśnie wydobył z guinnessa to, co najlepsze – podkręcił aromat i smak, uwydatnił paloną słodycz i inne walory, za które Guinness jest tak doceniany.
Od tamtej pory bez mrugnięcia okiem zamawiałam „guinness juice”, bo wybitnie ta kombinacja mi smakowała (podobno nawet barmani nazywali tę mieszankę „polish guinness”, bo zamawiali ją głównie Polacy, a raczej Polki; no cóż…).
Guinness Original z polskiego sklepu
Wiele się naczytałam, wiele się nasłuchałam, wiele przetestowałam… I naprawdę to, co mamy dostępne na rodzimym rynku, guinnesem nie jest. Naprawdę. Fakt, nazwa, producent – wszystko się zgadza, ale rozlewnia piwa już nie. Podobno nasze „polskie” Guinnessy warzone są w Niemczech i/lub Wielkiej Brytanii (sprawdzajcie kody kreskowe, chociaż to i tak może być zwodnicze).
Guinness Original, którego ostatnio smakowałam, ma 5% alkoholu (ekstrakt 12,3%), co już może budzić małą wątpliwość, ponieważ tradycyjny irlandzki „dżines” ma zaledwie 4,2% alkoholu (Irlandczycy nie są po prostu takimi pijakami jak my, Polacy). I tutaj należy się wyjaśnienie – to, co my pijemy to tzw. extra stout, który ma tylko przypominać guinnesa, a większa zawartość alkoholu jest specjalnie dedykowana europejskim gardłom.
„Polski” Guinness na pewno jest delikatniejsze w wyrazie – goryczka przełamana słabą słodyczą; kwaśne ono nie jest, za to czuć prażony jęczmień, który można porównać do aromatu karmelu czy czekolady.
Kolor bardziej ciemnobrązowy z wyraźnym rubinowym prześwitem. Do tego treściwa beżowa piana, która właściwie jest już znakiem rozpoznawczym guinnessa – nawet nie musiałam przelewać schłodzonej cieczy do kufla, bo piana pięknie się podniosła w butelczynie i nie chciała opaść (nie wylewała się, tylko utworzyła solidną pokrywę). Co ważne, tego Guinnesa przyjemnie się popija, nie trzeba stosować szatańskich sztuczek, jak wlewanie i barwienie sokiem.
Jednakże podniebienie, które raz prawdziwego guinnessa spróbowało, nie będzie tym piwem usatysfakcjonowane. Na dłuższą metę piwo staje się monotonne. Gdy pierwsze łyki wzbudzały jakąś ciekawość, tak potem było już tylko gorzej. Każdy łyk okradał piwo z wszelkich walorów, a do mnie docierało, że właściwie jest ono wodniste i nie ma tak wyraźnego smaku i aromatu, jak na początku myślałam.
Piwo oceniam na 2/5. Może jakbym guinnessa prosto z dublińskiej beczki nie piła, byłoby te 4/5, ale i tak naciągane.
O Guinnesie słów kilka
Piwo, które właściwie nie trzeba nikomu przedstawiać. Marka sama w sobie. Ciemny stout produkowany w 50 krajach, a sprzedawane w 100. W Polsce dystrybucją piwa Guinness od roku 2011 zajmuje się Grupa Żywiec SA.
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.